PAN EROL DZIEŃ DOBRY

Erol Agabey, jako go wszyscy nazywali, zmarł w roku 2012. Jedyny turecki tradycyjny opowiadacz, jakiego widziałam na żywo. Odwiedzałam go za każdą wizytą w Stambule, Do dziś pamiętam jak w eleganckiej dzielnicy Stambulu – Nişantaşı zbiegałam ulicą w dół do jego domu, gdzie w małym mieszkanku w suterenie mieszkał z żoną Güneş (Słońce) i najmłodszą córką Günfer (Imbir). Za każdym razem gdy wchodziłam, Erol Günaydın (Dzień dobry) siedział na sofie przed telewizorem. Żona podawała mu fotografie i książki, chustkę lub laskę, w zależności od tego, co mi opowiadał. Była jego rekwizytorką, archiwistką, opiekunką i kucharką. Ona zmarła pierwsza. Zawsze myślałam, że trudno jej było być żoną kapryśnego artysty starej daty. Został Erol i bardzo kochająca go córka Günfer, typ młodej gniewnej. Wiele razy pytałam Erola, czy wykształcił swoich następców – meddahów. Odpowiadał, że młodzież się nie przykłada do nauki tego fachu, że meddah jest związany ze starym Stambułem, którego młode pokolenie już nie zna. Ale gdzieś w duchu myślałam, że Erol jest mistrzem, który po prostu nie ma cierpliwości dla ewentualnych uczniów. A potem z Magdaleną Górską, z którą odbyłyśmy w 2002 roku wyprawę po Turcji, udało mi się nagrać kilka opowieści w wykonaniu Erola i zrobić mu kilka zdjęć. Co najważniejsze, udało nam się zaprosić Erola na nasz I Międzynarodowy Festiwal Opowiadania w 2006 roku. Wykręcał się wiekiem, chorobami. Nie dałam za wygraną. Bilet zdobyłam prosząc tureckiego Ministra Kultury i Turstyki, który akurat odbywał oficjalną wizytę w Polsce. Kiedy pomiędzy oficjalnymi tłumaczeniami spytał mnie, co robię, to ja mu na to, że promuję turecką kulturę w Polsce. To on wtedy spytał, czy czegoś w tym promowaniu nie potrzebuję, na to ja skwapliwie odpowiedziałam, że owszem – biletu dla aktora Erola Günaydına. W ciagu 5 minut mieliśmy już numer artysty i osobiście pan Minister zadzownił do niego i zapowiedział, że niebawem leci do Warszawy. To się nazywa fart. A kiedy Erol już przyjechał do Warszawy, to od razu oznajmił, że nie wystąpi. Na szczęście mieszkał tu jego powinowaty Alpago Polat, który zajął się z turecka i troskliwie naszym wspólnym gościem. Do dziś pamiętam naszą rozmowę w hotelowej restauracji i jak na zmianę go przekonywaliśmy, żeby jednak wystąpił. I wystąpił. Był rewelacyjny. Zaraz po powrocie do Stambułu, znalazł się w szpitalu, miał gruźlicę. W Warszawie, gdy mówił, że chyba jest chory, myślałam, że to są tylko kaprysy artysty, który z tremy symuluje chorobę; jednak nie były. Przypadkowo zaraz po festiwalu byłam też w Stambule, pojechałam więc odwiedzić Erola w szpitalu. Nawet tam miał specjalny pokój, personel odnosił się do niego z pełnym szacunkiem, a opłaty za szpital pokryła telewizja. Ale nie za meddahowanie był taki ceniony. Ostatnie lata życia Erol był znany z ról w kasowych serialach, gdzie najczęsciej grał postacie starych kobiet. Bo to było jego stałe emploi – opowieści wścibskiej Bahriye, która cały dzień spedza przed oknem. Jak sam twierdzi, wzorem do budowania tej postaci była pewna „babina”, która niedaleko jego rodzinnego domu sprzedawała sól leczniczą i matka artysty powierzała jej klucze, aby syn mógł dostać się do domu pod jej nieobecność. Kolejnym źródłem dla budowania postaci była dorywcza praca Erola jako rachmistrza w spisie ludności. Zainspirowała go ona do zbudowania kilkunastu nowych typów stałych. I jeszcze świetnie przeistaczał się w kisiel oraz list, który trzymany za róg – tu ucho, sam się odczytuje, a potem gniecie i wyrzuca do kosza, co znajduje odzwierciedlenie w mimice twarzy. W pamięci swoich tureckich widzów pozostanie jako mistrz budowania obrazów stambulskiego życia. W Warszawie mimo egzotycznie brzmiącego języka, humor i mimika Erola w opowieści zaczerpniętej z nowelki Halduna Tanera, rozbawiły także tych, którzy nie znali tureckiego. I nadal z mojego ulubionego zdjęcia w kwiecistej chustce z laską swoimi wielkimi oczami spogląda na śmiejących się widzów.

Agnieszka Aysen Kaim

Dodaj komentarz